"PO NASZEMU"

Coraz silniejsze stają się tendencje, aby ratować naszą rodzimą śląską kulturę. Coraz więcej jest konkursów o Śląsku i po śląsku. Chcieliśmy przedstawić opowieść o powodzi Ani Ryborz z Kobylic. Zajęła ona II miejsce na konkursie "Śląskiego berania" w Izbicku:

"Chciałabym Wom opowiedzieć po śląsku, po naszemu, jako to u nos doma łońskiego roku po tym iberszwimungu było. A najgorszi to było z tym stróżakiem, na którym szwigermuter od mojego fatra o mało co do Szczecina nie odpłynęli. Wy se bydziecie myśleć, że szwarcuja, ale u nos w Kobylicach, wcale nie było ździepko wody, jyno cało konew, bo aż trzi metry. Szifa żodnego na ratunek nom nie chcieli posłać, to my się chcieli helikopterem odfrunąć, jyno że zanim on zlondował, to nom poła dachu urwoł, co jak dyszcz zaczoł lołć, to w kinderbecie u naszego najmłodszego bachora, jak to dycki ciotka Zefla padają, zrobił się iberszwimung. Ale najlepi to Wom opowia o mojej Ołmie. Oni myśleli, iż jak bydą na dole leżeć, to woda do chałupy nie przidzie, a potim jak już lazła, to joł z bratym my musieli Ołma wyndką z tego marasu wyciągać. Mało co, a byliby my się razem z nio utopili. Dobrze, że Francik mój starszi brat krampulec od Ołpy wziął, co my go Ołmie ciepli i tak szczęśliwie ją wyratowali. Ale wtedy to jeszcze nie było brynclich. Kiedy przywieźli nom ferflegung amfibią, to mało co nie rozmarasili tego wertika, co go ta pierońsko woda (jak to fater padają) przez świsiel wywlykła. Wtedy nom się richtik zima zrobiło, bo nom się spomniało wiela to ostatnio larma było, jak muter fatrowi niechcący kiszka ancug polołli. A teraz wszystkie szmaty zaloło. Ponbóczkowi dziękować, że my na życiu ostali i Wom to opowiedzieć moga".

Iberszwimung - powódź
strużak - słomiany materac
szwigemuter - teściowa
szwarcować - kłamać
szif - statek
kinderbet - łóżeczko dla dziecka
krampulec - przyrząd do wieszania ubitej świni
brynclich - niebezpiecznie
ferflegung - zaopatrzenie
wertik - sekretarczyk
świsiel - otwór w budynku, przez który rozładowuje się słomę, siano
richtig - naprawdę
ancug - garnitur

Opowieść Lucyny Żemełki z Łan, poświęcona historii cegielni. Zdobyła ona III nagrodę w gminnym konkursie "Ze Śląskiem na ty":

"Mój Ołpa mi opowiedzioł, że łońskoł cegielnia powstała kajś około 1920 - 1925 roku, dokładnie nie pamiętoł, bo boł jeszcze dzieckiem. Poly, kaj se wydobywała glina, należało do pana Antoniego Gorywody, był on młynołrzym. Jego somsiod, pan Konrad Kowaczek namówił go, żeby zbudował cegielnia, bo ziemia na tym polu była idealnoł do robienia cegły. Więc kupiyli mieszarka i presa i najpierw zrobili próba, któroł wyszła pomyślnie. O tym dowiedzioł se pan Franc Draga z Raciborza i chciał kupić ta ziemia. Po licznych naradach kup przyszedł do skutku. Więc pan Franc zaczoł budować piec z wielkim kominem. Obok pieca był plac, żeby ta mokroł cegła suszyć. Suszyła se na takich regałach, jedna kole druge. Ale nie za blisko, żeby se nie zlepiała. Jak nawiejźli połra pieców tej cegły, to zapalili w kominie. Do pieców przykłołdali bez specjalne dziury. Ogień przechodzioł z komory do komory. Oni go przyciągali mułem. Kiedy pierwsze komory były już gotowy, wywozieli ta cegła na wózkach na szynach na sztapel. Taki sztapel miał kajś 200 sztuk cegłów. Chciałabych jeszcze dodać, że cegła była w komorze ukłołdanoł na krzyż, żeby ogień mog se między nimi przedostać. Ludzie brali ją do budowy. Po II wojnie światowej cegielnia była upańszczonoł i uruchomionoł. Jednak wkrótce zbankrotowała. I cegielnia została wykradzionoł. Wszystkie maszyny, wózki i w ogóle wszystko wykradli. Dzisiaj cegielnia stała się ruiną" (na zdjęciu).

Powrót