LEGENDY NASZEGO REGIONU

Węgierska hrabianka (Pomorzowice)

Wodnik jako szewc (Sułków)

O świętojańskich ogniach na Huhlbergu (Braciszów)

Legenda o zapadłym zamku (Boboluszki)

Duch barona Bibry (Osiedle Dzbańce)

O złej hrabinie (Nowa Cerekwia)

Daj spokój zmarłym (Rozumice)

Wodnik na moście nad Psiną (Baborów)

Luka (Głubczyce)

O powstaniu Nowej Cerekwi

Czarownice na ziemi głubczyckiej

Nawiedzony dom (Baborów)

Czarny ornat (Opawica)

O zapadłej karczmie (Ciermięcice, Kietrz, Lubotyń, Okolice Opawicy)

Lipa Dżuma (Głubczyce)

Trumny dżumy (Pielgrzymów)

 

Węgierska hrabianka (Pomorzowice)

    Wieki temu pomorzowicki młyn wodny "W Zaroślach" (nazywał się tak, gdyż ledwo był widoczny zza naturalnej osłony z dębów, topoli i olch) po pożarze w 1711 roku, zrujnowany właściciel sprzedał niejakiemu młynarzowi Kossivie. Skąd Kossiva pochodził, skąd miał pieniądze na odbudowę młyna "W Zaroślach", tego w Pomorzowicach nie wiedział nikt. Przypuszczano, że Kossiva przybył tu ze Słowacji, ponieważ zdradzała go jego mowa i strój. Miał 2 synów, Witala i Iwo oraz córkę Kyrillę. Gdy młynarz Kossiva umierał, wyjawił synom swą tajemnicę.
    Otóż dawniej miał on młyn w Haliczu. Pewnego dnia pojawił się u niego węgierski hrabia Tobiasz Nadasdy, który miał w kraju kłopoty ze swymi przeciwnikami politycznymi. Z obawy o życie swej żony i córki zostawił je u młynarza Kossivy wraz ze sporą ilością pieniędzy. Potem odjechał i ślad po nim zaginął. Hrabina Nadasdy wkrótce zmarła z powodu choroby, a Kyrilla stała się przyszywaną córką młynarza. W poszukiwaniu lepszego zarobku i żucia młynarz z dziećmi dotarł do Pomorzowic.
    Kyrilla była piękną dziewczyną i dwaj bracia Wital i Iwo zakochali się w niej. Wital był szlachetny i miły, natomiast Iwo był zazdrosnym brutalem, przed którym dziewczyna musiała się ukryć u chłopów w Pomorzowicach. Wital odnalazł cudem ojca ukochanej i przywiódł go do córki. Niestety szlachetny chłopak został zamordowany przez brata przed młynem "W Zaroślach" i Iwo po tym przepadł jak kamień w wodę. W roku 1725 popełnił samobójstwo w okolicach Kłodzka, gdy jako szef bandy rabusiów został okrążony przez regularne woska.

Wszystkie opisane tu postacie są autentyczne.

autor- Anna Wach

Wodnik jako szewc (Sułków)

    Kiedyś kilku parobków dowiedziało się, że na łące wodnik robi buty. Chcąc go zobaczyć, natychmiast ruszyli w drogę. Gdy doszli do stawu, ujrzeli człowieczka robiącego mały bucik. Wzieli ze sobą butelkę święconej wody i różaniec, chcąc tym przepędzić wodnika. Zawołali go. Gdy już do niego podeszli, znienacka spryskali go święconą wodą. Przestraszony wodnik wskoczył do wody i krzyknął, że krople święconej wody rażą go jak kamienie. Ludzie zabrali mu ten maleńki bucik i nikt później nie potrafił go podrobić czy też rozedrzeć.

autor- Ewa Pioncik

O świętojańskich ogniach na Huhlbergu (Braciszów)

    Działo się to w latach, gdy nad ziemią opawską panował Mikołaj V. W braciszowie nieopodal Huhlbergu- Gołej Góry mieszkał Helmold von Poppen. Miał skromne dzieciństwo i uważano go za wielkiego dziwaka. Razem ze swą roczną córeczką i starą dozorczynią zamieszkał w majątku, który kupił, aby się jeszcze bardziej odizolować od ludzi. Zapomniał o wszystkich ludziach poza krzyżackim proboszczem z Zopowów. Tylko on mógł przychodzić do dziedzica i był zawsze mile widziany. Trzeba też dodać, że Helmold całą swą energię wyładowywał na uprawie roli, przez co w niedługim czasie stał się bardzo bogaty.
    Gdy jego córka doszła do wieku, w którym mogła się uczyć, jej nauczycielem został wspomniany wyżej proboszcz. Był on tak dobrym nauczycielem, że gdy Euzebia skończyła 18 lat, umiała o wiele więcej niż nakazywał ówczesny poziom. Nie bardzo podobało się to Helmoldowi, który był skromny i niezbyt wykształcony. Dziewczyna dorastała, a znała jedynie ojca, nauczyciela i ludzi pracujących w ich majątku. Wszystkim było jednak wiadomo, że była bardzo piękna i swoją urodą przewyższała najpiękniejsze panny. Każdy więc młodzieniec, chcąc ją ujrzeć choć raz, uciekał się do różnych sposobów. Jednak tylko przystojny młody książę Ottomar wpadł na pomysł, aby jako spragniony rycerz poprosić ją o wodę. Tak też zrobił. Gdy Euzebia ukryta przed palącym słońcem siedziała w cieniu wielkich, wonnych lip, podjechał do niej i poprosił o łyk wody. Dziewczyna milcząca i smutna podała pięknumu rycerzowi błuszczące naczynie z wodą. Ottomar pił wodę bardzo długo, chciał bowiem jak najdłużej cieszyć oczy widokiem pięknej dziewczyny. Gdy oddawał naczynie, podniósł wzrok na Euzebię, ta jednak zarumieniwszy się szybko odeszła. Czekał jeszcze, dopóki dziewczyna nie zniknęła mu z oczu i potem odjechał.
    Nie mógł niestety zapomnieć o ślicznej Euzebii, którą pokochał. Pod przebraniem ogrodnika zaciągnął sie na służbę do Helmolda. Walenty, bo tak nazywał się Ottomar, od czasu przyjęcia do pracy bardzo starał się pozyskać względy swego pracodawcy i pielęgnował jego ogród z niezwykłą dbałością i sumiennością.

Marta Berestecka SP nr 1, kl. VIIc, lat 13

rus1.jpg (45518 bytes)

    Pewnego dnia Euzebia przechadzała się po ogrodzie i nie mogła się nacieszyć jego pięknym widokiem. Pochwaliła młodego ogrodnika za zmiany, jakie wprowadził i nagle przed oczami stanęła jej twarz rycerza, któremu kilka miesięcy temu podała wodę. Przestraszyła się bardzo. Ottomar, nie zastanawiając się, rzucił narzędzia, padł na kolana i wyznał jej swą miłość. Wyrzucając słowa jednym tchem, mówił, że jest zafascynowany i oczarowany jej urodą, za nic ma wszelkie przeszkody, byle by móc być z nią. Dziewczyna z przyjemnością słuchała słów młodzieńca, w których szczerość nie wątpiła, bała się jednak reakcji ojca. Smutna odeszła do swojego pokoju, a ogrodnik powrócił do przerwanej pracy. Ottomar służył jako ogrodnik jeszcze przez dwa lata.
    Braciszowianie co roku zbierali się na św. Jana Chrzciciela, aby spalić na Huhlbergu kupy suchej choiny. Na długich kijach trzymali wiechcie, które się paliły, chcieli w ten sposób zwrócić na siebie uwagę mieszkańców doliny. Tak też zrobili i tego roku, gdy nagle zerwał się silny wiatr i poniósł ogień na strzechy zabudowań wioski, która była całkowicie opuszczona. Po kilku minutach paliło się już wiele chat. Ogień szybko rozprzestrzeniał się, nic nie robiąc sobie z ludzi, którzy próbowali ugasić pożar. Po chwili i majątek Helmolda stanął w płomieniach. Wszystko zaczęło się walić i pod gruzami zginął Helmold. Ottomarowi udało się na szczęście wynieść swą ukochaną z ognia. Dziewczyna była na wpół uduszona przez dym i parę wodną. Ottomar otoczył ją troskliwą opieką i Euzebia powoli wracała do zdrowia. Rycerz cały czas prawił jej komplementy i zabawiał, aby nie myślała o swoim cierpieniu.
    Wkrótce odbył się ślub. A ponieważ wierzyli, że tylko dzięki Opatrzności Boskiej są razem, wybudowali braciszowianom nowe domy na zboczach Huhlbergu, a także w imię wdzięczności Bogu- kościół.

autor- Sylwia Kabs

Legenda o zapadłym zamku (Boboluszki)

    Przed wieloma wiekami w pobliżu istniejącej do dziś wsi Boboluszki znajdował się bardzo bogaty zamek. Na zamku tym siedział książę Bolmang. Szlachcic ten słynął z urządzania licznych zabaw.
    Pewnego razu, w dniu, który poprzedzał święta Zmartwychwstania Pańskiego, wydano przyjęcie na cześć narzeczonej Bolmanga. Ostrzegali księcia mieszkańcy pobliskich grodów, jednak nie usłuchał ich. Twierdził, że nawet sam Bóg nie zabroni mu bawienia się, kiedy będzie miał na to ochotę. Rozpoczęto więc zabawę, nie zważając na nic i na nikogo.
    Około północy ziemia się zatrzęsła, a zamek zapadł się w głęboką otchłań.
    W miejscu, gdzie kiedyś stał zamek, powstały bardzo głębokie bagna. Przez następnych kilka wieków, co rok, o tej samej porze, pojawiał się zamek, w którym trwała zabawa i zawsze po 24.00 znikał.
    Dziś bagna już wyschły i klątwa mineła. A tam, gdzie przypuszczalnie stał zamek, wyrosły krzaki, które złudnie tworzą jego kontury.

autor- Iwona Misiurka

Duch barona Bibry (Osiedle Dzbańce)

    W 1837 roku ziemie Osiedla Dzbańce, wówczas kolonii, kupił baron von Bibra ze wsi Kałduny. Był on bardzo srogim panem, a ludność go nienawidziła.
    Legenda głosi, że po śmierci jego duch nie zaznał spokoju i krąży nocami do dziś. Ludzie widzieli go o północy między Posucicami a Dzbańcami oraz przy młynie Kałuża.

autor- Iwona Misiurka

O złej hrabinie (Nowa Cerekwia)

    Charlotta z Vrbna była złą hrabiną i dawno temu żyła na zamku w Nowej Cerekwi. Wszyscy się jej bali, nawet burmistrz miasteczka podlegał jej rozkazom. Życie mieszkańców zależne było od nastrojów złej hrabiny.
    Wszyscy jednak lubili córkę Charlotty- Waldburgę. Była to bardzo miła, dobra i ładna dzieweczka, istne przeciwieństwo matki, okrutnej i chciwej. Ojciec Waldburgi zginął w pojedynku.
    W sędziostwie patrymonialnym żył chłop Wacław Proskau. Swego jedynego syna Kacpra wysłał do szkoły w Pradze. Gdy ten po ukończeniu nauk wrócił ubrany w jedwabne szaty, na szlachetnym rumaku i wjechał do miasteczka, ujrzała go Waldburga i jej serce zapłonęło ku niemu gorącą miłością. Nie oddała bowiem serca żadnemu z rycerzy ubiegających się o jej względy, choć było ich wielu.
    Dziewczyna także nie była obojętna Kacprowi, który w letnie noce ukryty za jaśminowym krzakiem grał i śpiewał pod zamkowym murem tak długo, dopóki nie ujrzał Waldburgi, pochylającej się nad jaśminem. Pewnego wieczora Waldburga rzuciła swemu ukochanemu czwerwoną różę. Ten podniósł ją, przeskoczył mur i stojąc przy ukochanej, wyznał jej swą miłość. Nie dane im jednak było zaznać szczęścia.
    W dniu świętych Piotra i Pawła do zamku przybył rycerz, któremu zła Charlotta obiecała oddać Waldburgę za żonę. Za tydzień miał się odbyć ślub i wesele. Waldburga nie poddała się jednak i prosiła matkę o zmianę decyzji. Wyznała, iż kocha Kacpra. Hrabina nie uległa prośbom córki, w dodatku kazała przyprowadzić Kacpra na zamek i uwięzić go w lochu. Nic nie mogło przekonać tej złej kobiety do zmiany decyzji.

Anna Ślesarek kl. VIIa, lat 13, SP nr 1

rys2.jpg (62741 bytes)

    Tak więc nadszedł dzień ślubu. Goście weselni zebrani byli w oświetlonej i ustrojonej sali rycerskiej. Był tam też przyszły pan młody w swoich odświętnych szatach. Brakowało jedynie matki i córki. Charlotta poszła zobaczyć, czy w piekarni zamkowej wszystko już jest przygotowane, za nią, błagając na kolanach o zmianę decyzji, pełzła Waldburga. Matka była nieugięta. Wtedy dziewczyna krzyknęła: "Nigdy nie będę żoną obcego rycerza!", po czy zerwała z głowy welon i wieniec narzeczeński. Zdenerwowana hrabina w złości wykrzyknęła: "Ty dziewko bez honoru!" i uderzyła dziewczynę tak, że ta upadając, uderzyła się nieszczęśliwie o filar muru i zmarła. Goście weselni, zobaczywszy co się stało, rozeszli się przerażeni. W sali rycerskiej pogasły świece.
    Dziś z zamku pozostała ruina, koło której przechodzi się z dreszczem. Można tam czasem o zmroku w dniu świętych Piotra i Pawła zobaczyć bladą Charlottę, grzebiącą w skrzyni z klejnotami, porzuconymi przez niedoszłego męża córki.

autor- Sylwia Kabs

Daj spokój zmarłym (Rozumice)

 

    Dziewka o imieniu Zuzanna postanowiła wybrać się na cmentarz na grób matki. Na cmentarzu zauważyła gniazdo przepiórki. Postanowiła o tym opowiedzieć w izbie prząśniczek. Zaproponowała koleżankom, aby podebrać przepiórce jajka. Aczkolwiek większa część dziewcząt była przeciwna wyjściu nocą na cmentarz, jednak skusiły się na pójście tam z Zuzanną.
     Gdy jednak doszły na miejsce, ogarnął je strach i postanowiły pozostać pod murem cmentarnym. Zuzanna sama odważnie weszła na cmentarz i zabrała wszystkie jajka. Drogę powrotną do wsi dziewczyna przebyła sama, wtem nagle ciemna postać ducha wskoczyła jej na plecy i Zuzanna musiała ją nieść aż do izby prząśniczek. Wtedy duch kazał jej zawrócić na cmentarz. Zła Zuzanna musiała to uczynić. Po przybyciu na właściwe miejsce duch ze złością uderzył ją w twarz i powiedział: "Na przyszłość daj spokój zmarłym, nie wchodź nocą na cmentarz i nie zakłócaj wiecznego snu!".
    Po tym zdarzeniu Zuzanna zachorowała i wkrótce zmarła.

autor- Patrycja Gil

Wodnik na moście nad Psiną (Baborów)

    Dawno, dawno temu baborowscy rzemieślnicy, głównie szewcy, kuśnierze, tkacze i kowale chodzili pieszo na jarmarki do Ujazdu, Korfantowa, Strzelec Opolskich i Opola. Gdy chcieli być tam pierwsi, często wyruszali nocą.     Gdy raz doszli do drewnianego mostu na Psinie, zobaczyli siedzącego tam wodnika ubranego na czerwono, był bardzo niskiego wzrostu- jak małe dziecko- i siedział pośrodku mostu, trzymając coś w ręku. Wszyscy się go bali, zeszli z mostu i zawrócili.
    Po pewnym czasie przybyli inni rzemieślnicy. Ci pierwsi opowiedzieli im, co widzieli, a wtedy jeden z nich krzyknął, że świetnie się składa, bo już tyle lat chodzi na jarmarki i jeszcze nic ciekawego mu się nie przydarzyło po drodze. Wtedy wszyscy jeszcze raz poszli do mostu. Wodnik był tam jeszcze, ale tym razem siedział na krawędzi. Gdy zobaczył tak wielu ludzi, wystraszył się i wskoczył do rzeki, opryskując wszystkich wodą.

autor- Ewa Pioncik

Luka (Głubczyce)

    W XVI wieku żył kronikarz, który opisał dzieje miasta Głubczyce. Nazywał się Hosemann. Napisał w swojej kronice, że miasto Głubczyce zostało założone przez wodza rzymskiego Lukę (Łukasza). Jako osadników pozostawił tu Franków. Miasteczko rozbudowano, otoczono wałami i fosą. Nazwano to miejsce Luką od imienia wodza rzymskiego; czczono tu bogów rzymskich.
    W 925 roku pod Luką doszło do morderczej bitwy pomiędzy Niemcami a Węgrami. Miasteczko zdobyli Niemcy i zmienili jego nazwę na Leobschütz, na pamiątkę lwiej odwagi niemieckich wojowników, którzy wprowadzili na tę ziemię chrześcijaństwo.
    Prawda historyczna jest inna, a kronikarz Hosemann zmyślił sobie te wszystkie opowieści i został nazwany kłamcą. Wielu mieszkańców, których interesuje historia Głubczyc, wierzy w te kłamstwa do dziś.

autor- Bartłomiej Baran

O powstaniu Nowej Cerekwi

    Pewnego razu pod dzisiejszym kamieniołomem bazaltu koło Nowej Cerekwi zapadła się miejscowość Stare Miasto, a wraz z nią duży kościół. Inna legenda głosi, że przed powstaniem Nowej Cerekwi istniało tu Stare Miasto z 9 kościołami.
    Przed zbudowaniem Nowej Cerekwi, w miejscu dawnej katastrofy, pewien pastuch pasł swoje stado świń. Od dłuższego czasu świnia, która oddzieliła się od stada, grzebała w jednym i tym samym miejscu. Zaciekawiony pasterz zwrócił na to uwagę i spostrzegł, że świnia odsłoniła fragment przedmiotu z żelaza. W nadziei, że odkryje skarb, pasterz powiększył dziurę. Jednak wielkie było jego zdziwienie, gdy znalazł tylko kościelny dzwon.
    Po założeniu Nowej Cerekwi, został on zawieszony w tutejszym kościele parafialnym. Gdy zadzwonił usłyszano: "Świńskie miasto...".

autor- Iwona Rzytki

Czarownice na ziemi głubczyckiej

    W XVI wieku na ziemi głubczyckiej odbywały się wielkie sądy nad czarownicami i czarownikami, którzy byli oskarżeni o kontakty z diabłem. Prawie wszystkie sądy kończył ten sam wyrok- spalenie na stosie. Spalono wiele domniemanych czarownic i czarowników, głównie z Grobnik, Krasnego Pola, Nowej Wsi Głubczyckiej, Bernacic i Szonowa. Były plotki, że sabaty czarownic odbywały się przeważnie w głubczyckim lesie i na Kociej Górze koło Piotrowic. Spotykało się tam z diabłem i sporządzano czarodziejską maść.
    Niewielka ilość mieszkańców ziemi głubczyckiej wierzy w te opowieści do dziś.

    autor- Ewa Wróblewska

Nawiedzony dom (Baborów)

    Historia ta wydarzyła się wiele lat temu. Wówczas na baborowskim rynku stał bardzo stary dim. Ówcześni mieszkańcy opowiadali, że wieczorami w tym domu usłyszeć było można upiorne pukanie, w izbach słyszano stękanie, którego nikt nie mógł wytłumaczyć.
    Pewnego razu kilku śmiałków odważyło się zebrać wieczorem w tym upiornym domu. Chcieli się przekonać na własne oczy i uszy, czy te pogłoski są prawdziwe. Jakże wielkie było ich zdziwienie i przerażenie, gdy nagle zaczęły przesuwać się krzesła i zewsząd rozlegało się stukanie. Nawiedzony dom tętnił upiornym, niewidzialnym życiem. Wystraszeni śmiałkowie uciekli.
    W końcu postanowiono zburzyć to siedlisko mocy piekielnych. Rozpoczęto rozbiórkę. Wielkie było zdziwienie, gdy burząc ostatnią ze ścian, w głębi muru robotnicy znaleźli garniec, wypełniony dukatami Marii Teresy.

autor- Iwona Rzytki

Czarny ornat (Opawica)

    Opawica to wieś przy granicznej rzece Opie, u stóp Gór Opawskich. Stoi tu kościół klasy "0" z pięknymi malowidłami na suficie. Namalował je Maciej Lasser z Tyrolu. Kościół ufundował właściciel Opawicy, Baron Sedlnicki, którego zamek stał o 2 km od wsi. Jego potomek został biskupem wrocławskim, ale używał życia, miał zawsze swoje zdanie i papież kazał mu odejść. Biskup Sedlnicki opuścił więc Wrocław, wyjechał do Berlina, gdzie przeszedł na protestantyzm.
    Kiedyś ludzie z Opawicy w krypcie swego kościoła znaleźli kilka starych ornatów, wśród nich jeden czarny- żałobny. Używał go odtąd opawicki ksiądz i podejrzanie często umierali we wsi ludzie. Odkryto potem zapis w księdze, że biskup Sedlnicki przestrzegał przed używaniem czarnego ornatu.
    Zmieniali się księża i przybył nowy proboszcz, któremu spodobał się czarny ornat. Zaczął go ubierać. Znów zbyt często umierali ludzie, a jeden nwet zginął w wypadku samochodowym. Opawiczanie wówczas uprosili księdza, żeby już nie używał tego ornatu.

autor- Małgorzata Święs

O zapadlej karczmie (Ciermiecice, Kietrz, Lubotyn, okolice Opawicy)*

Grzesiek Marynowicz SP nr 1, kl. VIIc, lat 13

rys3.jpg (65184 bytes)

    Droga z Kietrza do Dzierzyslawia wiodla kolo podmoklej łaki. Dawniej znajdował się tam mały staw. Było to bardzo smutne i ciche miejsce. Dawno temu stała tam gospoda, w której zawsze było głośno i wesoło. Po szeregu uczciwych właścicieli przeszła w ręce chciwego na pieniądze bezbożnika. Po tej zmianie ludzie, uważajacy się za uczciwych i bogobojnych, przestali być bywalcami tej karczmy, natomiast stałymi gośćmi stali się bezbożnicy oraz ludzie z marginesu. Proboszcz był tym faktem bardzo zasmucony. Nic sobie nie robiono z jego upomnień.
   Nadszedł Wielki Tydzień, czas pokuty i zastanowienia się nad swoim życiem. W Wielki Piatek mieszkańcy, jak co roku, udawali się do Grobu Pańskiego. Tam klęczeli przed bladym ciałem Chrystusa.
    Chcąc w Wielki Piątek zrobić na złość księdzu, karczmarz postanowił zorganizować zabawę. Podczas gdy na godzinę piętnastą mieszkańcy udawali się na nabożeństwo do kościoła, w gospodzie grała muzyka dla przybyłych bezbożników. Pijani w karczmie wrzeszczeli, jedli, pili i naśmiewali się z ludzi idących do kościoła. O godzinie piętnastej jeden z bawiących się zawołał: "Teraz zaczynają w kościele lamentować, my jednak chcemy się weselić. Muzykańci zagrajcie wesoło!".
    Nagle ziemia zatrzęsła się pod gospodą, zaczął wiać zimny wiatr- w tej chwili ucichła muzyka. Wszyscy przestraszeni zaczeli biec do drzwi, chcąc wyjść. Lecz ze strachem zauważyli, że gospoda się zapada i jest coraz głębiej. Otoczyła ich ciemność. Grzesznicy wchodzili na krzesła i stoły, lecz daremnie. Ziemia pochłonęła karczmę i lekceważących świętość. Tak oto Bóg ukarał grzesznych ludzi, którzy zamiast modlić się i pokutować, bawili się i hulali.
Uzupełnienie: Zapadła gospoda według 15 mieszkańców Kietrza znajdowała się przy byłej drodze z Kietrza do Gródczanek (około 100 metrów od wodociągu), obecnie rośnie tam mały lasek.
* Legendę o podobnej treści przypisywano wymienionym w nawiasie miejscom.

autor- Tomasz Fryt

Lipa Dżuma (Głubczyce)

 

lipanarzeczona.jpg (22576 bytes)10 sierpnia 1572 roku w Głubczycach rozpoczęła śmiertelny pochód wielka epidemia dżumy. W Annałach Głubczyckich wydarzenie to odnotowano w odrębnym rozdziale pt. "Brevis historia de saeva pestis lue grassante ac 1572". Już 15 sierpnia zamknięto szkołę, a do stycznia zmarło około 1203 głubczyczan. Z tym smutnym epizodem wiążą się trzy półlegendarne opowiadania o Lipie Dżumie- lub jak kto woli- o Lipie Narzeczonej.

1. Legenda wg Karla Teichmanna (1937 r.):

    Podczas rozbudowy kościoła parafialnego w Głubczycach w 1903 roku usunięto starą, zmurszałą lipę, stojącą od stuleci w północno- wschodnim rogu Placu Kościelnego. Zwano ją Lipą Narzeczoną bądź Lipą Dżumą.
    W środku XVI stulecia w mieście rozwijał się handel i rzemiosło. Przy wejściu do miasta obok Dolnej Bramy znajdowała się stara kuźnia, stojąca tu od wieków. Stary kowal odziedziczył ją po ojcu. Człowiek ten był dość majętny, ale nie miał syna spadkobiercy. Wreszcie żona urodziła mu córkę, niestety wątłą i delikatną, co zmartwiło kowala, ale dla żony mała Agnieszka stała się głównym sensem życia i jedyną radością w małżeństwie. Całe dzieciństwo spędziła Agnieszka bawiąc się z synem biednego robotnika z sąsiedztwa, Janem.
    Upłynęły lata i Agnieszka stała się atrakcyjną panną, który zainteresował się pewien młody i bogaty kupiec. To uradowało starego ojca dziewczyny, który nie wiedział, że serce córki już od dłuższego czasu bije dla towarzysza dziecinnych zabaw, ubogiego Janka. Kowal nieświadomy uczuć młodych przyjął Janka na naukę w swoim warsztacie i chłopiec wkrótce stał się zdolnym czeladnikiem. Niestety romans został wykryty i oburzony stary kowal wyrzucił Janka z domu. Podczas ostatniego potajemnego spotkania z Agnieszką ukochany obiecał jej, że jak uzbiera na obczyźnie majątek, to powróci. Chłopak wyjechał z miasta, bogactwa nie uzbierał i po kilku latach przygnała go do domu tęsknota za narzeczoną. Na początku sierpnia 1572 roku Jan wrócił do Głubczyc. Niestety stary kowal nie zmienił o nim zdania i przywitał przybysza ostrymi słowami.
    10 sierpnia wśród mieszkańców Górnego Przedmieścia przy ul. Grunwaldzkiej zaobserwowano podejrzane oznaki. Jednym puchły wnętrzności, niektórym płonęły dzikie ognie między skórą a kośćmi, inni mieli słodkawy posmak w ustach i pluli krwią. Na ciałach pojawiały się czarne plamy i wrzody, które pękały puszczając krew i ropę. W Głubczycach nastał czas dżumy i rozpoczął się pochód "czarnej śmierci".
    Rada miejska natychmiast ustanowiła surowe zarządzenia przeciwko rozszerzaniu się epidemii. Wzmocniono straże przy bramach, a strażnicy rozpalali nocą tzw. ogień dżumy. Wydano zakaz zgromadzeń w karczmach i łaźniach. Mimo podjętych środków epidemia z szybkością błyskawicy ogarniała kolejne domy. Wezwany doktor Raphanum z Krnova stchórzył i przesłał jedynie przez posłańca receptę, której treść natychmiast publicznie ogłoszono. Na drzwiach domów, w których przebywali zadżumieni, malowano biały krzyż i nie wolno było tu wchodzić. Ulice codziennie okadzano liśćmi dębowymi, piołunem i jałowcem. Na nic się to zdało. Ulice opustoszły, z bram zniknęli strażnicy, z domów dochodziły rzadkich przechodniów ogłosy płaczu i jęki. Wielu wierzyło, że pomoże im spożycie ponad miarę alkoholu, więc poniewierali się pijani po ulicach.
    Najbogatsze żniwo zebrała dżuma we wrześniu. Dziennie umierało od 25 do 34 mieszczan. Pod koniec września naliczono 550 ofiar. Zmarłych grzebano natychmiast przy kościele parafialnym i na cmentarzu przy ul. Sobieskiego (tu głównie biedotę miejską), zabierając ich zwłoki ułożone wzdłuż ul. Kościelnej i na Rynku. Głubczycki pastor Stegmannwidział orszak żałobny sięgający od Górnej Bramy do cmentarza. Chorzy, którzy nie mieli rodziny, umierali samotnie.
    W końcu listopada śmiertelność nagle zmalała, a do stycznia zaniknęła na dobre. Oszacowana przez badaczy na ok. 3 tyś. ludność Głubczyc straciła ok. 1210 mieszkańców. Były to urzędowo zameldowane ofiary. Trudno stwierdzić, ile ich było naprawdę, gdyż część zmarłych pochowano potajemnie, a dzieci czasem układano po dwoje w jednej trumnie.
    Również do domu kowala zawitała dżuma i uśmierciła starego rzemieślnika i jego żonę. Pochowano oboje we wspólnym grobie w północno- wschodnim rogu cmentarza przy kościele parafialnym. Agnieszka i Jan cudem przeżyli. Jednak według woli ojca Jan zostawszy mistrzem kowalskim, nie mógł namawiać córki zmarłego do ożenku. Młodzi zasadzili wspólnie na grobie rodziców dziewczyny dwa drzewka lipowe i postanowili się jednak pobrać. Po pewnym czasie przyszli na grób i zdumieni ujrzeli wzajemnie skręcone pnie dwóch lip. Zrozumieli, że dusza starego kowala dała znak przyzwalajacy na ożenek córki z Janem. Jan pełen wdzięczności położył na grobie rodziców żony marmurową płytę z obrazkiem Agnieszki w wieńcu ślubnym.
    Płytę tę przy likwidacji cmentarza wpuszczono w mur kościelny i tkwiła tu do 1903 roku, aż do przebudowy fary. Potem przeniesiono ją do miejskiego muzeum w klasztorze franciszkanów.

2. Legenda wg Roberta Hofrichtera (1911 r.):

    W czasach, gdy zmarłych mieszczan chowano jeszcze przy kościele, żyła w Głubczycach piękna panna, będaca narzeczoną jakiegoś młodzieńca. W dniu ślubu, wychodząc z wybrankiem z kościoła, panna osunęła się nagle w jego ramiona martwa. Wypełnieni głębokim bólem krewni zasadzili na jej grobie młodą lipę, która przeobraziła się z czasem w potężne drzewo. W 1895 r. jej stary i sróchniały pień obmurowano cegłą. Radca ekonomii Stoll z Prószkowa ocenił wówczas jej wiek na 400- 500 lat. Niestety w 1903 roku z powodu rozbudowy fary Lipę Narzeczoną ścięto. Zniknął również zawieszony blisko niej na murze wizerunek panny.

3. Wersja z 1873 roku:

    Panna z Głubczyc zmarła w dzień swojego ślubu z powodu przejedzenia. Zbyt wielka ilość zjedzonej szynki z rodzynkami, kluski i wypity miód były tego przyczyną. Jej narzeczony z rozpaczy nadział się na swój własny miecz. Oboje pochowano na cmentarzu w pobliżu zakrystii. Na ich grobie zasadzono lipę.

    Ile prawdy jest w tych legendach? Prawdziwe są dane liczbowe i daty (pochodzą z Annałów Głubczyckich i notatek pastora Stegmanna). Istniała Lipa Dżuma. Jej fotografia wisiała w muzeum regionalnym wraz z marmurową płytą z zatartym przez czas wizerunkiem Agnieszki. Postać Agnieszki też jest autentyczna. Wg historyka regionalnego Roberta Hofrichtera aptekarz Haselberger, żyjący w II połowie XVI wieku w Głubczycach, zapisał w swoich notatkach, że córka niejakiego Szymona Muellera z Końskiego Targu (ul. Kozielska), wracając z kościoła, została zarażona dżumą i natychmiast zmarła.

autor- Katarzyna Maler

Trumny dżumy (Pielgrzymów)

    Wieki temu w Pielgrzymowie rządził okrutny feudał Füllstein. Pamięć o jego okrutnych czynach do dziś wywołuje u mieszkańców dreszcze grozy. Te czyny są najbardziej wstrząsającym świadectwem nieludzkości feudała, bowiem spowodowały wybuch epidemii dżumy w Pielgrzymowie.
     Pewnego dnia ludzie Füllsteina, chodząc po wsi, znaleźli na gnojowisku jednego z chłopów rybie ości. Sadzawki należały do Füllsteina, a więc chłop był złodziejem. Rozwścieczony Füllstein nakazał zrobić rewizję. Jego pachołkowie niczego podejrzanego nie znaleźli, związali więc chłopa i popędzili na zamek. Füllstein osobiście poprowadził śledztwo:
- Kazałem ci pilnować stawów, a nie żerować na moich rybach!- krzyczał feudał.
- Panie, mój syn bawił się nad stawem, znalazł martwą rybę i przyniósł do domu, a ja wyrzuciłem ją na gnojowisko- wyjaśniał chłop.
    Nie pomogło żadne tłumaczenie. Chłop dostał baty. Umęczony wymienił nazwiska dwudziestu innych wieśniaków jako rzekomych wspólników. Chłopów przez 14 dni bito i więziono.
    W międzyczasie Füllstein kazał swojej straży zamkowej otoczyć wieś i nie wpuszczać chłopów do domów. Pędzono ich do nieustannej roboty. Chłopi zaczęli umierać z głodu i wycieńczenia. Ich ciał nie wolno było grzebać. Leżały więc wszędzie. Służba Füllsteina ubiła chłopskie bydło i zjadła, a karczmarzowi wypiła wszystkie trunki. Potem służący rabowali i gwałcili dziewczęta i kobiety.
    Tymczasem trupy zaczęły się rozkładać. Chłopi, którzy przeżyli, weszli w zmowę z karczmarzem, który przedtem ukrył beczkę gorzałki i zaprosił załogę zamkową do picia. Gdy żołdacy się upili, grupka ocalałych wieśniaków zarąbała ich siekierami. Rozkładające się ciała mieszkańców Pielgrzymowa spowodowały straszliwą epidemię dżumy. Ilość ofiar była przerażająca.
    "Pamiątką" po tej epidemii były dwie trumny noszące datę 1538. Podobno zrobiono o dwie za dużo i te ponure pamiątki leżały na strychu pielgrzymowskiego kościoła. Potem działania wojenne spowodowały zniszczenie kościoła, a trumny spłonęły wraz z nim w 1945 roku.
    Do dziś w Pielgrzymowie na górce stoi wypalona ruina kościoła, a jeśli ktoś w nocy usłyszy jęki, niech wie, że to dusze nieszczęsnych zagłodzonych i zadżumionych pielgrzymowian.

autor- Iwona Misiurka

 

Legendy opracowało na podstawie przedwojennych i powojennych źródeł pisanych oraz przekazów ustnych Koło Historyczne z Zespołu Szkół Rolniczych w Głubczycach pod kier. Katarzyny Maler. Rysunki wykonali uczniowie Szkoły Podstawowej nr 1 w Głubczycach pod kier. Barbary Piechaczek- KALENDARZ GŁUBCZYCKI '98

 

Powrót na stronę główną