Ziemia Gogolińska kwitnie barwami tęczy przebogatego folkloru, kultury i sztuki ludowej. Aby jednak dostrzec cafe jej piękno, trzeba oczami wyobraźni zatopić się w przeszłości, a wtedy w całej krasie ukaże nam swoje piękno dzień dzisiejszy. Nasza ziemia jest bliska tym wszystkim, którzy ją kochają, dla niej żyją i tworzą. Wielce utalentowany lud tej ziemi, to ludzie do pracy, tańca i różańca.
Na rozwój wielu form kultury i sztuki ludowej duży wpływ ma usytuowanie geograficzne. Ziemia nasza leży w „kołysce" między Górą Św. Anny a doliną Odry. Wiele tu stawów i rozlewisk wodnych, przy których w niedalekiej przeszłości stały liczne młyny wodne - z nimi wiąże się wiele podań o „utopcach". Jeszcze niedawno takich młynów było siedem w samym tylko Obrowcu. Wszechobecna cywilizacja zrobiła swoje i dzisiaj nie ma już ani jednego z tych młynów, a szkoda! Dobrze jednak się stało, że ocalono prawie cały skarbiec kultury i sztuki ludowej, tak materialnej jak i duchowej. Rok obrzędowy jest u nas mocno związany z tokiem roku kalendarzowego.
Kiedy ziemia śpi jeszcze głębokim, zimowym snem, to w każdej prawie wiosce zbierają się dziewczyny oraz starsze kobiety, aby przy „szkubaniu" pierza pośpiewać i opowiadać o różnych zdarzeniach minionego roku. Zwyczaj ten był w przeszłości żywo praktykowany w każdym domostwie, szczególnie tam gdzie byty dziewczyny. Każda panna miała bowiem za punkt honoru „naszkubać" tyle pierza, żeby starczyło na dwie pierzyny. Widać, że w przypadku „szkubania" łączono przyjemne z pożytecznym. Dzisiaj ten zwyczaj istnieje jeszcze, lecz w zmienionej nieco formie, gdyż kobiety zbierają się na „szkubaniu" w jednym miejscu i po kolei „szkubią" pierze dla coraz to innej rodziny. Na zakończenie pracy odbywa się przyjęcie przy kołaczu, kawie i śpiewie. (na zdjęciu typowy przyodziewek kobiet śląskich- bogato zdobione chusty z lat 40-tych ze zbiorów pracowni geografii naszego LO).
Ledwie kończy się okres Bożego Narodzenia a już rozpoczyna
się czas postu. Na przełomie tego okresu odbywają się bale „chowania
Basa". "Nim się zacznie post, muszą być wszystkie instrumenty
pochowane" - tak się zawsze mówiło i dlatego dokonuje się symbolicznego
pochówku Basa. Obrządek ten przebiega na wzór pogrzebu i Bas zostaje
„pogrzebany" aż do Wielkiej Nocy. Niezastąpionym mistrzem tej
ceremonii jest Bernard Grzesista z Malni, któremu sekunduje Manfred Makiola z
Gogolina oraz wielu innych zapaleńców.
Na terenie naszej gminy ten zwyczaj jest żywo kultywowany, szczególnie w Górażdżach,
a w przeszłości był także w Karłubcu.
W czasie postu odbywa się także „Chodzenie z Niedźwiedziem".
Obrządek ten ma głęboko i mądrą treść. Grupa przebierańców symbolizującą
wszystkie profesje w danej miejscowości oraz osoba przebrana za
niedźwiedzia chodzi od domostwa do domostwa i w dowcipny sposób wytyka
gospodarzowi to, co w ubiegłym roku nie było w porządku w jego zagrodzie i
rodzinie, na przykład że krowa z głodu zdechła, czy też że „dziołchy
se nie wydały". Przebierańcy pytają na koniec gospodarza i obecnych:
„Kto jest temu winien?" a wszyscy dopowiadają. że "Niedźwiedź".
Widzimy więc, że ludzie chcieli żyć w zgodzie, dlatego też za całe zło
odpowiedzialnym czyniono „Niedźwiedzia". W grupie przebierańców
byli: Kominiarz - na szczęście, Szandara czyli policjant - aby był porządek,
Bocian - symbol przynoszenia dzieci, Piekarz i Rzeźnik - symbole dostatku. Młodzi
Państwo - symbol rodzinny. Diabeł - symbol zła i pokusy, Strażak - symbol
ochrony mienia oraz Śmierć. Zamiast się sądzić i gniewać obrano taki
rodzaj „pojednania", który dobrze się sprawdził na przestrzeni
czasu. Zwyczaj ten był i jest kultywowany w Obrowcu, Odrowążu, Karłubcu i Górażdżach.
W ostatnich zaś latach w Gogolinie ma miejsce doroczny przegląd zespołów
chodzących z Niedźwiedziem.
Niestrudzonymi propagatorami tego obrzędu jest Jan Michalik z Obrowca -
kierownik zespołu oraz Maria Świentek z Obrowca - poetka ludowa.. Zespół z
Obrowca znany jest szeroko poza granicami województwa, gdyż wielokrotnie z
sukcesami reprezentował Opolszczyznę na przeglądach ogólnokrajowych.
Czas jednak biegnie do przodu i już kończy się zima i nastaje wiosna. W przeszłości z każdej wioski wynoszono „Marzannę", jako symbol zła i zimy, nad wodę i tam ją topiono lub palono („Marzanna") to kukła ze słomy i starych szmat). Do wioski zaś wnoszono pięknie przyozdobiony „Gaik", czyli zielone drzewko wstążkami przystrojone - symbol wiosny. Grupa obrzędowa składa się z młodych kobiet i dziewczyn. Takie grupy istnieją jeszcze w Obrowcu, Kamieniu Śląskim i Górażdżach. Kierowane są one przez Annę Milko z Obrowca, Ingrydę Salomon z Kamienia Śląskiego i Waltraudę Wicher z Gogolina. Dobrze, że ten zwyczaj przejęły przedszkola i szkoły w naszej gminie, bo stare przysłowie mówi: „Ucz się za młodu mądrości narodu".
W Wielkim Tygodniu (środa przed Wielkanocą) ma miejsce „palenie żuru". „Żurem" w gwarze śląskiej nazywa się danie z resztek mięsnych oraz zakwasu chlebowego, zaś w przypadku ludowego zwyczaju „palenia żuru", to pozbywanie się wszystkiego co zbyteczne (stare rupiecie, gałęzie pozostałe z przecinania drzew owocowych itp.); ogień jest symbolem oczyszczenia i radości. Prawie w każdej wiosce ustawiano sterty „żuru", które wieczorem rozpalano przy wspólnej zabawie zebranych. W naszej gminie były dwa „magiczne" miejsca palenia żuru - „Postowa górka" oraz „Polołkowa górka" w Obrowcu. Zwyczaj ten żywo kultywowany jest również w innych miejscowościach. Utrwaliła go też na taśmie filmowej Wytwórnia Filmów Oświatowych. Dzisiaj dzieci oraz młodzież, wzorem swoich poprzedników paląc żur, kontynuują ten piękny zwyczaj wielkopostny.
„Wielki Tydzień" odznacza się różnorodnością wierzeń i obyczajów ludowych. Na naszej gogolińskiej ziemi żywo tkwi on w tradycji, lecz wzbogacany jest nowymi formami artystycznego wyrazu i kunsztu. Szczególne miejsce i rangę ma tutaj zwyczaj zdobienia jaj wielkanocnych. Tradycyjnie od lat jajka zdobiono czterema technikami. Były to pisanki, czyli jajka pisane woskiem a następnie barwione w różnych kolorach, naklejanki, na których naklejało się ornamenty z sitowia i kolorowej przędzy, jajka trawione kwasem z kapusty (tzw. kapuśnicą) i kwasem solnym oraz kroszonki, czyli jaja barwione na różne kolory a następnie „kroszone" - co oznacza wyskrobywanie na skorupce jajka misternych wzorów kwiatowych i roślinnych.
Ta forma przeżyła w latach 60-tych swój renesans, dzięki opracowaniu specjalnych technik gotowania i barwienia jaj oraz stosowania specjalnych nożyków do wyskrobywania ornamentów. Tutejszy twórca ludowy Jerzy Lipka jest autorem książki "O jajkach wszystko, albo prawie wszystko", w której zawarł wiele własnych doświadczeń w zakresie zdobienia jaj, jak też ogromną wiedzę teoretyczną na ten temat. Wszystkie narzędzia i metody stosowane w kroszonkarstwie byłyby jednak nieprzydatne, gdyby nie twórcy ludowi, którzy umiejętnie korzystając z nowoczesnych opracowań technicznych wyczarowują istne cudeńka mające wiekowe tradycje. Na naszej ziemi zdobieniem kroszonek zajmuje się bardzo wiele osób, czasami całe rodziny. Do najbardziej znanych zaliczyć można rodzinę Labiszów z Malni (Maria Labisz, Krystyna Tomal, Elżbieta Pokuta, Zygfryd Pokuta, Elfryda Siemert), rodzinę Lipków z Obrowca (Maria Lipka, Jerzy Lipka, Cecylia Lipka, Magdalena Lipka, Anna Milko, Brygida Piosek, Renata Gawron, Herbert Szneider, Ilona Lipka), rodzinę Wystupów (Rozalia Wystup, Elżbieta Pazur, Jan Pluta, Elżbieta Pluta, Gizela Śmieszek, Inga Szmidt, Mariola Kurpiel, Klaudia Klimek). W ostatnich latach pojawiło się wiele nowych talentów, liczących się na arenie krajowej. Do nich należy zaliczyć takie twórczynie jak Barbara Herok, Mario Zimerman, Irena Simon, Mariola Błonia oraz wiele innych.
Znaczący „ośrodek" kroszonkarski znajduje się w Kamieniu Śląskim. Do najlepszych kroszonkarek należy tutaj Gerda Klimek z córkami Gabrielą i Kornelią oraz Edeltrauda Krupop. Wielkimi osiągnięciami w ostatnich latach może się pochwalić Grażyna Czekała i jej córka Magdalena z Gogolina. Znana też jest rodzina Gorzelów ze Strzebniowa, z której to wywodzą się Maria Sladek, Róża Grobosz i Elżbieta Jadasz. Nestorkami gogolińskich kroszonkarek były Elżbieta Piecha i Franciszka Solisz. Największe jednak osiągnięcia ma na swoim koncie Jerzy Lipka. Startując w 36 konkursach w tej dziedzinie zdobył wszystkie pierwsze nagrody, w tym dwie międzynarodowe oraz cztery ogólnokrajowe. Dotrzymuje mu kroku wspomniana Rozalia Czekała, zdobywczyni wielu pierwszych nagród oraz jej córka Magdalena. Do kroszonkarskiej czołówki należą też Anna Milko, Gerda Klimek, Edeltrauda Krupop, które są znane nie tylko w kraju i których „cudeńka" znajdują się w każdym prawie muzeum w Polsce, jak też u licznych kolekcjonerów prywatnych. Twórcy ci rozsławiają naszą gogolińską ziemię. W tej dziedzinie wiele zawdzięczamy pani mgr Halinie Jakubowskiej - etnografowi, wspierającemu wszystkie twórcze poczynania, co spowodowało, że ziemia gogolińska stała się prawdziwym „zagłębiem kroszonkarskim". Tak się dzisiaj w kraju mówi o Gogolinie!
Możemy być dumni z tego, że naszą śląską kroszonkę nazwano „wielkim dziełem sztuki na małej skorupce". Są to słowa światowej sławy etnografa prof. Romana Reinfusa, wypowiedziane podczas oglądania naszych przepięknych kroszonek, które zauroczyły już niejednego znawcę. Dzisiaj z prawdziwą dumą patrzymy na własne dokonania i cieszymy się z nich. O randze naszych osiągnięć w tej dziedzinie niech świadczy fakt, że w ogólnopolskim konkursie kroszonkarskim w 1975 roku przyznano tylko trzy nagrody: pierwszą zdobył Jerzy Lipka, drugą Maria Labisz a trzecią Maria Lipka - wszyscy z naszej gminy. Warto także słów kilka napisać o utalentowanej, gogolińskiej młodzieży i dzieciach, którzy kultywują zwyczaj zdobienia jaj wielklanocnych. Jest w tym zasługa min. naszych nauczycieli, którzy w okresie przedwielkanocnym zapraszają twórców ludowych, aby przekazali swoje umiejętności młodemu pokoleniu. W liceum naszym corocznie odbywa się wśród uczniów konkurs kroszonkarski, któremu patronuje pani mgr Agata Pasieka. Efekty tych zmagań możecie podziwiać na powyższych fotografiach.
Czas biegnie do przodu i zaraz po żniwach rozpoczyna się przygotowanie koron i wieńców żniwnych, jako podziękowanie Bogu za dar, jakim jest chleb. Wykonuje się zasadniczo dwa rodzaje koron - z kłosów czterech zbóż oraz z samych ziaren tych zbóż. Korony do końca lat 60-tych były wykonywane tradycyjnym splotem „garściowymi".
Pierwszą koronę o używanym obecnie splocie „ażurowym" wykonał w 1961 roku Jerzy Lipka z Gogolina. Technika ta zrobiła prawdziwą karierę. O kunszcie naszych gogolińskich twórców koron niech świadczy fakt, że na wszystkie niemal dożynki wojewódzkie i centralne, korony i dekoracje wykonał Jerzy Lipka z żoną Anną. Obecnie w każdej miejscowości naszej gminy te „cuda natury wykonane ludzkimi rękami" - jak wielu znawców określa korony żniwne - są prawdziwą ozdobą „żniwnioków" czyli gminnych dożynek. Przy wykonywaniu koron zawsze dzielnie pomagają dzieci i młodzież.
Obyczajem nie mającym odpowiednika w innych rejonach jest tak zwana „swaczyna", czyli spotkania rodzinne przy kawie (dawniej zbożowej) i kołoczu, tuż po nieszporach w kościele. „Swaczyć" znaczy jeść i „przyświotczać". Na swaczynach rozmawiano o wszystkim, jedząc przy tym przepyszny kołocz albo kanapki z wyrobami ze swojskiego świniobicia. Z inicjatywy Jerzego Lipki i Anny Milko ten piękny zwyczaj przeniesiono do wiejskich sal, w których przy zastawianych stołach swaczyć może cała wioska. Tematów do rozmów nigdy nie brakuje, każdy może mówić o wszystkim. Swaczyny przeplatane są śpiewaniem lub opowiadaniem podań i legend chętnie słuchanych przez dorosłych, a uwielbianych przez młodzież i dzieci. Wzorem Obrowca swaczyny odbywają się i w innych miejscowościach naszej gminy. Zaprasza się też gości z zewnątrz, którzy żywo uczestniczą w tym co ludziom daje strawę dla ducha i ciała. Poza Obrowcem swaczyny miały miejsce w Kamieniu Śl. (połączone ze świniobiciem), w Zakrzowie, Dąbrówce oraz Odrowążu. Dzięki uczestnictwu dzieci i młodzieży w swaczynach, będziemy mogli przekazać ten obyczaj w żywej postaci dla potomnych. Posiadając tak bogate „wiano" rodzimej kultury i sztuki ludowej, przekazane i kultywowane przez pokolenia, pielęgnowane i wzbogacane przez nas, nie musimy się bać o przyszłość. Można z optymizmem a zarazem i z duma patrzeć w oczy nadchodzącemu czasowi.
GWARA
Gwara jest jednym z najpiękniejszych
dziedzictw kulturowych, o które szczególnie należy zadbać. Poniższe dwa
opowiadania pisane gwarą nie w pełni przekażą piękno gwary śląskiej. Do
ich pełnego odbioru braknie mowy o specyficznej barwie, akcencie i intonacji.
Spróbujmy się w nie wsłuchać.
Wigilijoł u mojej ołmy
autor Ewa Wacławczyk
Moja oma wiela razy łosprawiała mi jako to łoni "Wilijoł" fajrowali. Wyglondało to cołkiem inaczi niż terozki. W doma mojy omy śwjynta Bożygo Narodzynia rozpoczynały se w pierszo niedziela adwyntu. Związane to było z obyczajoma i iwerzenioma familijy mojy omy. Adwynt upływoł w spokoju, powadze, oczekiwaniu i zapalaniu kolejnych śwjyczek na wjyńcu adwentowym. Kiedy już nadeszły te ugo oczekiwane "Gody" to w tym dniu wszjscy starali se o szczególnoł uprzejmość i życzliwość coby nie dostać wsuto łod łojca bo to godali że: "jako wilijoł taki całi nastympni rok". w tyn dziyń bajtle zawsze łobuczły choinka, a starsi pomogali mutrze przi wieczerzi. We wilijoł w doma wszystko musiało być na glanz. Kedy było już tak daleko cało familia, a najbarzi ci nojmodsi, wypatrywała pierszy gwiazdy kero była znakiem rozpoczyncia wieczerzy wigilijnej. Stół boł zawsze przikryty bieluśkim, sterczoncym łod krochmalu obrusym, pod kerym kadli matulka kupeczka siana. Zajś na stole mieli łojcowie zawsze portmanyj ze łuskom ryby dryne co zapewniało dużo pinindzy. Ku stole zasiadała zawsze cało familia, wszyjscy do kupy. Nadekowano było zawsze ło jedyn platz wjycy do jakiego żebraka. Przed wszyjscy zawsze razym rzykali, a po modlitwie jedli. Matulka zawsze starała se coły było tich potraw dwanajście, ale nojważniejsze z nich to: Makówki, Ryba, Mołczka i Kapusta z grzibami.Wszystkiego zawsze był za tela, bo jak ni to łoznaczyło że baje bjyda przez nastympny rok. W czasie wieczerzy nie wolno było wstać łod staołu, nawet za potrzebą. Każdi tyż musioł spróbować aby konsek ze wszystkich potraw co były na stole. Po wieczerzi dzielyli se wszyscy opłatkiem i składali s najlepsze życzenia. Potym wszyscy brali se za mycie a matulka zabierała resztki ze stoła i szła do chlywa dać zwierzyntom. Po tych wszystkich obrzyndach nastympowoł najprzijemniejszi "konsek" świont. Choinka i "geschenki" dawały w izbie ogromny wrzask i duzo raości. Dzieciątko nie zapomniało o niskim, ale do tych wjynkszych gizdów to nieroz boł wangel abo koks. Mija oma tyż wangel dostala, bo śwjyntoł to nie była. Po geschynkach starsze siostry szły na podwórek posłuchać z chtory strony pies zaszczekoł, z tej srony mioł przyjść narzeczony w prziszły rok. Dali cało familia cieszyła sie geschynkoma i śpiewała kolyndy do północy, bo wtedy wszyjscy szli na pasterka. Moja oma lubi wszystkie świenta ale najbarzi to lubi te Bozego Narodzenia. Bo to są świenta kery nikt na nikogo krziwo nie paczi, nie wrzeszczi, wszyjscy se życzom jak najlepi, bo to som świenta chtore wszyjscy razym przeżywajom.
Opowiadanie o
Karolince i Karliku
autor Jerzy Lipka
Dołwno tymu, tam kaj dzisiej som nasze wioski, były małe osady; miendzy lasoma i bagniskami żyli i mieszkali pracowici i bogobojni ludzie. Czyli nasi Prastarzykowie i Prastarki.
Nad samom Odrom była małoł osada, było tam zaledwie połra chałup, a niedaleko miendzy Odrom a chałupami tej osady był kopiec w piyknym dambowym lołsku. Na kopcu stół zomek we w^torym byli rabusie. Bez lato napołdali na mataczkołrzy - „flisaków", wtórzy Odrom spławiali towary. Zimą zaś Odra była skuta lodem i mataczkołrze byli przez ten czas wdoma. Rabusie napołdali wtedy na ta najbliźszoł osada i grabili wszystko co popadło. Ludzie kryli se wtedy po okolicznych bagnach i lasach. Mieszkańcy okolicznych osad, gołdali więc na ta osada OBRABOWIEC. W tym to Obrabowcu było kans młynów wrednych i gospołdarzy. W jednym z tych młynów żyła bardzo fajnoł i paradnoł dziołcha, wtoroł nazywała se Karolinka. Jak ech już pedzioł, ze Karolinka była bardzo fąjnoł, to tyż w polu nie chciała robić, aby się nie zmazać. Ale bez pracy nie ma kołaczy. Zarołbiała na swoje życie, nosząc każdy dzień mąka i ryby na tołrg do osady na Grogole. Gogołem zaś nazywano bagniste miejsce, kaj som dzikie kaczki. Drogi nie byty jeszcze takie jak dzisiej. Szła więc nasza Karolinka piechty z miechówką na plecach na tołrg do Gogoła (czyli obecnego Gogolina). Po drodze jednak musiała iść wiele fesztrowni (leśniczówki) wtorej mieszkoł fajny, ale ubogi młody feszter. Wele fesztrowmi boi tyż fajny mostek, pod wtórym płynyła młyńska przykopa (rów). Feszter ten nazywoł se zaś Karlik. Wtoregoś dnia Karlikowi spodobała se młynołrzowa dziołcha Karolinka i czekoł na nią, aż pójdzie z tołrgu z Gogoła. Kiedy Karolinka była na mosteczku, to jom zagołdoł, ale ona ani se na niego obejrzała i drapko do dom leciała.
Karlik jednak nie dół za wygraną i każdego dnia czekoł na Karolinka, wtoroł jak ino umiał, tak go omijała. Wtoregoś jednak dnia padół srogi dyszcz i było bardzo zimno. Karolinka musiała więc iść drogom, a nie przez bagna na skróty. Karlik czekoł już na nią na tym mosteczku. Widzioł że Karolinka jest mokro! i zmarznięto!, to tyż jom zaprosioł do swojej fesztrowni. Karolinka napiła se gorkiego wdna z miodem, aby se roz- grzoć, a co se potem stało to lepszi nie gołdać. Karolinka obiecała Karlikowi, że zostanie jego żoną. Jak przyszła do domu to wszystko podziała matce a ta drapko szykowała do weseliska. Karolinka drapko jednak przyszła do siebie i ani słyszeć nie chciała o weselisku. Za połra tydni przyjechoł Karlik, abyr swoja Karolinka zakludzić przed ołtorz. Karolinka jak go ino widziała, to swój zielony mirtowy walonek z głowy stargała i mamie podziała: ,joł se udom tam kaj mię toczy poniesom" i co powiedziała to tyż zrobiła. Leciała drap przez Obrabowiec, potem przez Gogoł i dopiero se zatrzymała przy młodym dambowym lesie w torym tyż było połno chałup i połra stawowa Jako że tam był młody dambowy lołsek, nazwała ta osada Dombrowka (obecnie Dąbrówka). Po połrach dniach i tują Karlik dogonił. Skryła se więc za krzołkoma w chałupach. Ludzie i tu byli dloł niej dobrzy. Nazwała więc ta osada Zakrzów. Uciekała dalej przed swoim Karlikiem i dobiegła przez lasy do malutenkiej osady położonej na kamieniach, którą nazwała Kamionkiem a dalej napotkała przepiykną osadę też położoną na kamieniu. Jako że była wielka nazwalają Wielkim Kamieniem (obecny Kamień Śląski). Ale i tu za niedługo dogoniołjon Karliczek. Uciekła więc przez lasy w kierunku Odry i tu napotkała bardzo długą osada, ciągnąca się jak wąż nad Odrą i nazwalają przeto Odrowąż. Ale i tu długo miejsca nie zagrzoła i szła dali nad Odrą i doszła do osady, kaj było bardzo kans wlatrołków7, co to mioły zboże. Nazwała więc ta osada Mielnia - wtórom to dzisiaj nazywomy Matnia.
Uciekała dali przed swym Karlikiem i tak doszła do osady, kaj było kans uli ze pszczołoma. W tym czasie jednak była przyszła wielka choroba na pszczoły i ule stały puste. Nazwala więc Karolinka ta osada Chore ule - dzisiejsza Chorula. Nie chciała i ona nabawić se jakiejś choroby więc uciekała dalej lasami i przyszła na pewien skalisty pagóreczek na brzegu lasu i ze zmęczenia zasnęła. W tym ziemia zadrżała i Karolinka se przebudziła i to miejsce nazwała Góra-dży czyli dzisiejsze Górażdże. Karolinka odczytała to drżenie ziemi jako przestrogę i już nie uciekała przed swym Karlikiem. Kiedy tak pokornie szła dodom spotkała jeszcze malutko! osada przy Gogole. Spytała tamtejszych ludzi do kogo nołleży ta osada, tamtejsi ludzie odpedzieli, że ta osada należy do bardzo dobrego człowieka a zarazem fesztra Karla Lubieca. Nazwalają więc Karłubiec - jest to dzisiejsza dzielnica Gogolina Karłubiec. Karolinka szła jednak dali i zaroz za Gogołem napotkała kans ludzi, co to las trzebili, aby na dobrej ziemi uprawiać rola. Nazwała więc ta osada Trzebniów - dzisiejsza dzielnica Gogolina Strzebniów. Kiedy już była bardzo zmanczonoł, doszła do bardzo malutkiej osady, we wtorej ludzie byli bardzo pogodni i mieli już u siebie karczma. We w tej wygodnie i radośnie ucztowali okoliczni ludzie. Nazwała więc ta osada Wygoda, wtoroł to tyż jest dzisiaj dzielnicą Gogolina.
Tu tyż Karolinka spotkała swego Karlika i chnet se pobrali. Wszystkie zaś miejscowości wtóre Karolinka odwiedziła - uciekając przed Karlikiem - dostała we wianie, jako prezent ślubny od Grołfa Gaszyna ze Żyrowej. To wiano naszej Prastarki i Prastarzyka stanowią obecnie zespół gminny naszej przepięknej Gogolińskiej Ziemi - potomków Karolinki i Karliczka.