Władysław Dziadykiewicz
Pamiętacie jak to było...
Pamiętacie jak to było? Pamiętacie jak to było,
W ideały się wierzyło. Kiedy lat się nie liczyło?
Wszystko było takie proste. Każdy wolny i radosny
Czekał na nas świat dorosłych Szybko chciał zostać dorosłym.
Pamiętacie jak to było? Pamiętacie jak to było,
Królowała szkolna miłość. Kiedy wszystko się skończyło?
Radość kwitła i bez wiosny, Dzisiaj radość rzadko gości.
Ale nęcił świat dorosłych. Wróćmy więc do lat młodości.
Emilia Lewicka
Nasz start w dorosłe życie
Z nakazem pracy w czerwcu 1947 roku Wanda, Władzia, Lusia, Zenek i ja - Mila wyruszyliśmy do Inspektoratu Szkolnego w Prudniku, aby dostać skierowanie do pracy w szkole. LUSIA SKULSKA
Zaproponowano nam kilka miejscowości. Wybraliśmy Komorniki. I od tej chwili czekaliśmy z niecierpliwością na koniec wakacji. Wreszcie na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, zjechaliśmy w towarzystwie naszych rodzin na placówkę.
Wieś duża, ludność miejscowa autochtoniczna, w szkole 250 dzieci. Kierownik - przedwojenny nauczyciel - sympatyczny, życzliwy, ale bardzo wymagający i sumienny. Dzięki mu za to, bo nauczył nas poważnego traktowania swoich obowiązków.
Na pierwszym zebraniu, kiedy kierownik szkoły przedstawił naszą "piątkę", rodzice przyjęli nas niechętnie: "Po co tyle rechtorów, za niemieckich czasów było ich troje i wystarczyło".
WŁADZIA I ZENEK CZERWIŃSCY
Początki naszego życia w tej wsi były bardzo trudne. Żywność na kartki, wieś zniszczona przez wojnę. Po smutnych doświadczeniach wyzwoleńczych (jedyny powstaniec śląski zabity przez szabrowników) nie chcianio nam niczego sprzedać. Pomógł sołtys, który nakazał pewnym gospodarzom sprzedawać nam mleko. Sytuacja poprawiła się, kiedy okazało się, że jesteśmy z Gliwic: "Ach, to wy też nie rychtyg Polki" - zawiązana nic sympatii zaowocowała. Nawet piekarz piekł już dla nas malutkie chlebki, a ludzie przynosili weselne kołacze.
Pomni na wskazania dyrektora Liceum Pedagogicznego, że szkoła ma być apolityczna, a my "przyszłością narodu" rozpoczęliśmy pracę. 36 godzin pensum plus godziny nadliczbowe, wieczorami kursy repolonizacyjne, po południu praca w kółkach: tanecznym, recytatorskim i w chórze (domena Zenka, te jego zielone oczy i gra na pianinie zapewniały frekwencję). Pokochaliśmy dzieci, a one nas. Tak miłych i wdzięcznych uczniów już nigdy potem nie miałam. Często miłość ta narażała nas na konflikty z ich rodzicami, "bo dzieci za długo przesiadują w szkole" - mówili. Z pasją walczyliśmy z ich matkami, aby pozwoliły nam przygotować dzieci do szkół średnich (mamy z tych pierwszych roczników kilkoro po studiach).
A my poznawaliśmy mowę i zwyczaje śląskie. Nie było wówczas modne słowo "tolerancja", ale w naszych kontaktach z dorosłymi i z dziećmi tolerancja istniała i zjednywała nam wielu przyjaciół.
Organizowaliśmy akademie, zabawy, częste spotkania z rodzicami. Na konferencjach rejonowych spotykaliśmy się z nauczycielami okolicznych szkół, a byli to przeważnie pedagodzy przedwojenni. My młodzi lgnęliśmy do nich, "naciągaliśmy" na zwierzenia, korzystaliśmy ze wskazówek, byliśmy pełni pokory wobec ich wiedzy i doświadczeń.
Odchodziliśmy potem z Komornik: najpierw Lusia, potem Wandzia, Zenek, Władzia, W końcu ja z mężem "miejscowym chłopakiem", absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Kiedy przyjeżdżam do Komornik i spotykam dawnych uczniów, pytają o panie Skulską, Pozowską, Dziadykiewicz i pana Czerwińskiego. Porównują nas z obecnymi nauczycielami, wspominają nasz zapał, zaangażowanie, pamiętają o pierwszych polskich nauczycielach.
Pół wieku mija od naszej matury i z naszej piątki nie ma już Zenka, a my dziewczyny trwamy w przyjaźni, połączone pierwszą pracą. Spotykamy się często. W najbliższej przyszłości wybieramy się z wizytą do Komornik.